2014/10/31

#0



25 październik 2013 r.

Siedzę na parapecie w szpitalnej sali. Co mi jest? Co mi dolega? Dlaczego tutaj trafiłam? A może przez kogo? Za dużo tych pytań Aniu, za dużo. Każda sekunda tu jest dla mnie udręką. Niby wszyscy są dla mnie mili, pielęgniarki na mnie nie krzyczą jak w środku nocy kilkadziesiąt razy chodzę po szpitalnym korytarzu przeszkadzając przy tym innym pacjentom, ale nie czuję się tutaj najlepiej. Brakuje mi domu, przyjaciół, najbliższych mi osób. Najchętniej bym się stąd wypisała, miała wszystko gdzieś, ale coś mnie powstrzymuje, a bardziej ktoś. Tak mama, która wypłakała przeze mnie kilkanaście nocy martwiąc się o mnie. Mam prawie dwadzieścia jeden lat, powinnam się bawić na dyskotekach, chodzić ze znajomymi do teatru, kina czy nawet na jakiś wypad do galerii, a co z tego życia mam. Nic. Siedzę w tych czterech pustych ścianach i zastanawiam się nad swoim życiem, życiem, które tak wiele daje mi cierpienia, życiem, które jest takie niesprawiedliwe, życie, które już nie raz dało mi popalić. Diagnoza: Prawdopodobnie białaczka. Jedno wesele, drugie, szkoła, brak snu, odpoczynku. Wszystko to moja wina. Tym wszystkim wykończyłam mój organizm bo przecież ile może wytrzymać. Dlaczego? Dlaczego mnie to spotyka? Czym ja tak nagrzeszyłam? Chciałam tylko być zwykłą dziewczyną po przejściach, która wyszła na w miarę prostą drogę. Rzuciłam wszystko i przechyliłam wszystko na jedną szalę. Siatkówka była dla mnie wszystkim, bywały dni gdy nie chciałam wyjść z łóżka, ale to dzięki niej wstawałam, szłam do szkoły i miałam gdzieś co inni mówią na jej temat, a na treningach wyżywałam się na piłce z czego Pan trener był zadowolony bo byłam w formie. Teraz co? Teraz dudnią mi w uszach słowa lekarza: „Aniu nie wiemy co ci jest. Kardiolog, neurolog, laryngolog, okulista i ginekolog nic nie stwierdzili. Twoje omdlenia, wymioty i słabe wyniki wszystko to wskazuje na białaczkę. Nie denerwuj się, jeśli hipoteza będzie prawdziwa to jest szansa na znalezienie dawcy szpiku, to nie jest wyrok śmierci, może kiedyś piętnaście, dwadzieścia lat temu tak było, ale nie teraz w dwudziestego pierwszego wieku. Medycyna poszła w górę. Aniu może potrzebujesz rozmowy z psychologiem.” Kiwnęłam przecząco głową i uciekłam do mojego „pokoju” jak nazywałam pomieszczenie, w którym przebywałam kilka długich dni. Nie chciałam z nikim rozmawiać, najchętniej to bym się gdzieś zamknęła, skuliła się w kąt i płakała. Udaję twardą przed wszystkimi, ale pod twardą skorupą ochronną czuję się jak mała, bezradna i zagubiona dziewczynka, która nie daje sobie z niczym. Ile dajecie mi procent? Pytam się was ile. Pięć, dziesięć, piętnaście, a może pięćdziesiąt, jeżeli w ogóle dożyję do znalezienia dawcy bo jest taka możliwość. Chemia jedna, druga, trzecia, a może jakaś eksperymentalna metoda. Wszystko to jest niepotrzebne.
Siedzę dalej i piszę mój pamiętniku jak bardzo mi źle. W niedzielę mecz Skry, wreszcie pokazują go w Polsacie Sport News, a ja nawet się nie cieszę. W głowie mam tylko słowa doktora. Białaczka.
Jutro badania, w poniedziałek wyniki, wszystko wskazuje na to, że urodziny spędzę tutaj.

28 październik 2013 r.

Chłopacy z naprzeciwka jak i dziewczyny z pokoju wiedzą o wszystkim. Starają się mnie pocieszać, ale ja mam po dziurki w nosie ich pocieszenia. Wiem, że zachowuje się egoistycznie, ale nawet nie wiedzą jak się czuję, co przeżywam. Oni nie dadzą mi życia, ani nie przeżyją je za mnie.
Chwila prawdy. Tak czy nie. Boję się jak w życiu się jeszcze nie bałam. Odliczam minuty gdy przyjdzie moja rodzicielka i pójdziemy razem do lekarza prowadzącego. Gdy w drzwiach sali widzę moją mamę od razu podbiegam do niej.
Usiedliśmy na niewygodnych fotelach i czekamy aż doktor powie nam diagnozę. Boję się jej jeszcze bardziej, a serce bije mi chyba dwieście uderzeń na minutę. Dobrze, że jest przy mnie mama bo nie wiem czy sama dałabym sobie radę.
Odetchnęłam z ulgą to nie jest białaczka, ale jeżeli jeszcze raz tak wyniszczę swój organizm może jednak okazać się, że nie wytrzyma on tego wszystkiego i jest duże prawdopodobieństwo, że tym razem skończy się to białaczką, a tego nawet nie przyjmuje do wiadomości.

31 październik 2013 r.

Wreszcie wychodzę z tego psychiatryka. Czekałam na ten dzień od poniedziałku. Lekarz prowadzący karze mi się oszczędzać, odpoczywać, nabierać energii i odporności, ale ja mam gdzieś te jego słowa. On nie przeżyje za mnie życia, ani ja za niego. Dzisiaj o godzinie trzeciej trzydzieści pięć nie mam już dwadzieścia tylko dwadzieścia jeden lat. Wszyscy chodzą za mną i nawet nie mogę spakować wszystkie swoje rzeczy do torby, a przez te dziesięć dni się ich trochę zebrało, nawet na spokojnie nie mogę pożegnać się z dziewczynami z pokoju oraz chłopakami z naprzeciwka. Kontrola za miesiąc do tego czasu mam dbać o siebie, a później zobaczymy.
Zamykam tamte życie, odcinam się wręcz od niego i zaczynam nowe, lepsze życie. Po raz drugi.
P.S. Mam wszystko gdzieś co Pan Ordynator powiedział i idę podbijać Bydgoszcz, a dokładnie METRO!
 
***        
Hej! Hej! Hej! Witam was po krótkiej przerwie!
Te opowiadanie będzie inaczej wyglądało jak wszystkie poprzednie, ale wiem, że już to zauważyliście ;) Pewnie już domyślacie się kto zostanie głównym, niestety, ale nie dowiecie się w najbliższym czasie. Dlaczego? Okaże się za tydzień. Każdy nowy rozdział będzie dodawany w piątek więc widzimy się ponownie 7 listopada. Mam taką nadzieję ;)
 Jeżeli chcecie dowiadywać się o nowych rozdziałach specjalnie została utworzona nowa zakładka "Informowani" żeby nie śmiecić bloga. 
Zatem lecę dalej świętować! (Tynia do Szalonej Rudej :D), a później spać :D
Ciao!