10 listopada
2013 r.
Tak wiem, że zaniedbuję cię mój pamiętniczku. Miałam
pisać częściej, wyrażać swoje emocje żeby mi było lżej na sercu, ale widzisz
jak wyszło. Jestem z tego powodu bardzo zła. Miałeś być dla mnie taką ostatnią
deską ratunku. Siedzę teraz na parapecie mojego okna i myślę co tu napisać.
Ostatnio nie mam na nic ochoty, jedynie co to siedzę w domu i nic nie robię.
Rok 2005. 1
września, przeklęty 1 września. Siedziałam przed salą gimnastyczną i mam ochotę
stąd jak najdalej uciec. Bołam się, że oni będą tacy sami jak ci z podstawówki.
Jedyną osobą, którą wtedy znałam była Justyna, która wtedy jeszcze mogłam
nazwać przyjaciółką. Po kilku dniach okazali się jeszcze gorsi. Nikt nie
wiedział o mojej już dość bogatej na tą chwilę przeszłości. Pamiętam jak dziś
był to drugi tydzień szkoły, podszedł do mnie chłopak, wiedziałam, że jest z
domu dziecka, wiedziałam, że już nie raz zmieniał szkołę bo nikt go w
poprzednich nie chciał. Wołał ode mnie pieniądze. Nie dałam mu ani złamanego
grosza, wiedziałam, że jak mu dam to przyjdzie po następne, następne i
następne. Traktował mnie jak szmatę albo nawet gorzej, zacisnęłam zęby i nie
zapłaciłam mu ani złotówki. Justyna, która wolała mieć święty spokój płaciła mu
albo dawała wszystko co miała do jedzenia, w zależności od tego co sobie
zażyczył. Na początku to były małe kwoty, a z czasem potrafił na dzień od niej
wziąć nawet dziesięć złotych tzw. „haraczu”. Byłam na nią cholernie zła, że mu
płaci, ale na następny dzień jak przyszedł do szkoły pod wpływem jakiś
narkotyków groził, że jak mu nie zapłacę to popamiętam, a z kieszeni wyciągnął jakiś
nóż przypominający bardziej scyzoryk. Miałam już dość tej chorej sytuacji,
poszłam do wychowawczyni, a ona wzięła sprawy w swoje ręce, jak się potem
okazało trafił on do jakiegoś poprawczaka czy tego typu ośrodka. Jednak gdy
wszystko się uspokoiło zrozumiałam ile mogłam stracić. Straciłabym życie. Z
miesiąca na miesiąc było lepiej. Marcina nie było w szkole więc nie musiałam
się martwić, że któregoś dnia podejdzie do mnie z nożem i mnie zabije.
Dogadywałam się, a bardziej brzmi próbowałam się dogadać bardziej z chłopakami
niż z dziewczynami, ale ważne dla mnie było żeby zacząć tą rozmowę, a nie
udawać, że się nie znamy. Wszystko pokomplikowało się gdy przyszły wakacje i
nasze drogi rozeszły się.
Wrzesień minął
dość szybko. Nawet żaden z nas się nie obejrzał, a już nastał październik.
Plucha, chmury za oknem, szaro, nawet można dostać z tego powodu depresji.
Wiedziałam, że z Justyną staje się coś niedobrego zmieniła się, bardzo się
zmieniła i to nie na plus tylko na minus. Nie odzywała się do mnie bo towarzystwo
jej nie odpowiadało, a może to, że jak ona nie robię z siebie latawicy goniącej
za chłopakami i to nie w naszym wieku tylko starszych o minimum dziesięć lat.
Ostatnio nawet wyszła z tego dość krótka, ale ostra wymiana zdań pomiędzy nami,
a dokładnie poszło o to, że zamiast szukać sobie „chłopaka”, który mógłby być
jej ojcem lepiej by wybrała się do miejscowej galerii i znalazłaby tam sobie
nie jednego, a przy okazji zaoszczędziła by pieniędzy na karty doładowujące do
telefonu. Nawet do dzisiejszego dnia nie żałuje, że jej to powiedziałam. Tak
wiem, że nie powinnam tego zrobić, ale myślałam, że tym jej przemówię do
rozsądku. Kilka dni później spotkałam jej mamę Panią Danusię już od samego
początku roku szkolnego nie daje rady sobie z córką. Starałam się ją pocieszyć,
ale co jej miałam powiedzieć, to, że jej córce zależy na pieniądzach i spotyka
się z „dziadkami”, którym tylko zależy na szybkim numerku i to najlepiej bez
zabezpieczeń, a dzięki temu jest szansa, że zostanie babcią szybciej niż myśli.
Nie chciałam jej jeszcze bardziej dołować bo wiem, że ma problemy z sercem, ale
jeśli Justynę nie wyciągnie z tego towarzystwa to źle się to skończy i dla niej
i dla jej najbliższych. Obiecałam jej tylko, że będę miała na nią oko w szkole
i rozejrzę się dyskretnie z kim ona przebywa na przerwach i co to jest za
towarzystwo.
Tak jak
przypuszczałam Justyna zaczęła się spotykać z Gośką i jej grupą, najgorszą z
najgorszych, nawet bywały plotki, że puszcza się w szkolnej toalecie za to żeby
móc go wpisać na listę zaliczonych i ocenić go czy był dobry w te klocki. Bałam
się strasznie o nią bo wiedziałam, że Gośka jest osobą wpływową i któregoś razu
Justyna zrobi to dla niej. Nawet prześpi się z kolesiem, którego nawet
wcześniej na oczy nie widziała. Gdy tylko mnie widziała zaraz od razu do kogoś
zagadywała albo udawała, że mnie nie ma. Wszystkim powiedziała o moich
problemach z psychiką, nawet nie ominęła najmniejszego szczegółu, po prostu
zmieszała mnie z błotem. Nawet nie przypuszczałam, że może być do tego zdolna.
Myślałam, że słowa takiej Justyny polecą jednym uchem, a drugim wylecą, myliłam
się. Oprócz dwóch osób nikt nie chciał ze mną rozmawiać, a już o powiedzeniu
zwykłego cześć na korytarzu nie wspominam. Wszyscy naglę zaczęli uwielbiać
Justynę, tą Justynę, którą ja tak bardzo nienawidziłam.
Większość osób
dowiedziało się jaka naprawdę jest Justyna, a bardziej na własnej skórze to
odczuło. Przepraszali mnie za swoje wcześniejsze zachowanie. Było minęło, czasu
się nie cofnie, może nie zostaniemy jakoś mega przyjaciółmi i przebywali ze
sobą jak najwięcej czasu, ale nie będziemy zachowywać się jak wrogowie, którzy
najchętniej by się pozabijali. Nikt z nią do końca gimnazjum nie rozmawiał, a
ze swoją następną „przyjaciółką”, z którą przebywała całe dnie przesiadując
przed monopolowym i błagając starszych chłopaków żeby im kupili najtańsze
papierosy albo piwo. Nie chcę nawet wiedzieć w jaki sposób oddawałyby im
pieniądze, teraz już mnie to nie interesowało. Co jej zostało jeśli Gośka
kopnie ją w dupę. Nic jej nie zostanie, wszyscy znajomi się od niej odwrócili,
rodzice jak i rodzina nie ma na nią w ogóle wpływu. Jednym krótkim słowem
staczała się jak alkoholik.
U mnie nic się
nie zmieniło. Żyłam swoim życiem, nie patrzyłam na innych. Byłam tą samą Anią,
która potrafiła wybaczyć, która wszystko zrozumiała, która już wtedy miała
dystans do siebie i nie interesowała się co o niej mówią. Nie powiem, że były
same lepsze dni, ale wiadomo, że nie zawsze wszyscy są tacy jacy powinni. Jak
to się mówi, są ludzie i parapety żeby się klamką urodzić. Zresztą nie musiałam
się do nich odzywać bo widać było, że nie warto było zwracać na nich uwagę.
Wrzesień 2007
rok. Przyszłam do szkoły po upragnionych wakacjach. Z Justyną nie utrzymuję
kontaktu, nawet jeślibym chciala to nie mam szans przebić się bo Tyśka jest
omamiona Gośką. W-f chwilowo zmienili nam nauczyciela i dobrze bo ten francy
nigdy nie lubiłam. Pogłoski chodziła, że kiedyś miała zostać siatkarką, ale jej
się nie udało bo była słaba i teraz wszyscy muszą perfekcyjnie na przyjęciu, a
nasza szkoła musi wygrywać w siatkówce najwyższe trofea. U mnie w szkole zawsze
dominowała siatkówka, pewnie prze to, że niedaleko była Łuczniczka, a żeńska
drużyna w najwyższej klasie rozgrywkowej nawet dobrze sobie radziła. Pierwsze
dni z nowym nauczycielem były bardzo ciężkie. Sprawdzanie pozycji, układanie
składu. Tragedia. Pan Piotrek rozdzielił nas na pozycje i dopiero wtedy gra się
jako tako układała. Lubiłam grać na ataku, a nawet żaden chłopak z klasy nie
był w stanie mnie zablokować. Wyjątkowo zdarzało mi się grać na środku jednak
wiedziałam, że to nie jest dla mnie. Miałam szanse grać w klubie siatkarskim
albo chociaż w SKSach. Wszystko było dobrze dopóki hermenegilda nie powróciła z
chorobowego bo biedna w lipcu sobie kostkę skręciła. Wtedy wszystko wróciło do
normy. Jednak za jej plecami przebierając się w kanciapie ze śmierdzącymi
piłkami ćwiczyłam u Pana Piotrka. Był bardzo dumny, że chciałam do niego
chodzić na zajęcia jednak nie za dobrze czułam się oszukując ją, że nie mam nic
wspólnego z SKSami u Pana Piotra. Czasami zaczynałam z nią dyskusję i musiałam
pokonać nawet sto kółek wokół sali i do tego jeszcze na czas. Nie interesowało
ją to czy zemdleję, czy coś mi się stanie. Dla niej najważniejsza była kara. O
tym, że najlepsza zawodniczka w klasie siedzi na ławce nic nie mówię.
Wyniki na
egzaminie gimnazjalnym nie były tragicznie, ale też nie były zadawalające
siedemdziesiąt cztery punkty na osiemdziesiąt możliwych i moja średnia nie
napawały optymizmem jednak do końca wierzyłam, że dostanę się do mojego
wymarzonego technikum. Jednak tak się nie stało, nie dostałam się na żadne z
trzech kierunków co oznaczało, że nie dostałam się do żadnej szkoły
ponadgimnazjalnej, przez następne dwa dni byłam jednym wielkim kłębkiem nerwów.
Po kilku dniach
grozy mogłam oficjalnie powiedzieć, że jestem uczennicą najlepszej szkoły w
Bydgoszczy!
***
No to mamy dwójeczkę ;) Tak wiem ja zła przeciągam ujawnienie naszego bohatera jednak to jest wszystko obmyślone i idę planem działania ;)
Moje gardło właśnie zaczęło się buntować (mądra ja wydzierałam się na meczu :D) Jednak pozostawię to bez komentarza. Powiem wam, że mecz Transfer-Skra w środę a z tamtego sezonu to dwa inne światy. Zresztą ja bym mogła całe życie przesiedzieć na Łuczniczce ;) Tylko dajcie mi wygodną poduszeczkę :D Mega atmosfera. Nawet nie przeszkadzało mi, że obok mnie usiadła kumpela czytaj: Fanka Andrzeja Wrony i myślałam, że jej krzywdę zrobię. Na początku nawet do niej powiedziałam, że ma się zamknąć bo jej limo i guza na czole zrobię. Oficjalnie mogę powiedzieć, że gleba na Łuczniczce w sezonie 2014/2015 zaliczona i tym razem nawet nie wiem jakim sposobem to się stało :D Dobrze, że żaden siatkarz tego nie widział bo bym się chyba ze wstydu schowała pod ziemię ;)
Wymyśliliście kto może być bohaterem opowiadania? ;)
Ściskam ♥
Ooo, też planowałam pojechać na mecz Transferu ze Skrą, ale jednak podróż powrotna o 2 w nocy i inne wydarzenia sprawiły, że jednak zostałam w domu. Tzn. w Sopocie i poszłam na mecz Lotosu z Lubinem :) Zapraszam kiedyś do Ergo Areny ;) A że gardło zdarte to cóż, taki urok bycia kibicem :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ja jeżeli mogę to czasami bywam na Łuczniczce, ale to jest czasami takie trudne (robienie maślanych oczków i być grzecznym :D). Ja pierwotnie miałam wyjeżdżać przed 1 w nocy, a być w domu około 1:30 jeśli by nie było jakiś problemów z pociągiem ;) Jednak stało się tak, że każdy o wszystkim wiedział tylko nie ja. Ergo Arena też jest spoko z zewnątrz, nigdy nie byłam na meczu, ale jak zwiedziłam Sopot to się tego nie mogło przegapić ;) Dzisiaj już jest trochę lepiej i tyłek na szczęście aż tak nie bolał :D
UsuńŚciskam ♥
Główna bohaterka naprawdę miała w życiu pod górkę. Kiedy już myślała, że w nowym otoczeniu zazna spokoju, znów pojawił się ktoś, przez kogo jej życie po raz kolejny jej życie stało się udręką. Wyłudzanie pieniędzy to poważna sprawa, nawet jeśli nie są to jakieś duże kwoty, Najgorsza w tym wszystkim jest bezsilność, niemożność przeciwstawienia się tej osobie, chociaż Ania i tak wykazała się sporą odwagą mówiąc o wszystkim wychowawczyni.
OdpowiedzUsuńDruga sprawa to przyjaciółka, która wpadła w nieodpowiednie towarzystwo i koniec końców stała się jej wrogiem. Mam nadzieję, że jednak w miarę upływu czasu tę dziewczynę spotka coś dobrego :)
Byłaś na meczu? Nawet nie wiesz jak zazdroszczę :> Ja w tej mojej niesiatkarskiej pipidówie nie mam nawet cienia szansy na tego typu widowiska :( Co najwyżej może byłaby szansa zobaczyć jakiś mecz LŚ, bo miałabym całkiem blisko, ale pewnie ceny będą horrendalne :/
Nie mam pojęcia kim jest główny bohater i chyba szybko tego nie wymyślę :)
Pozdrawiam serdecznie :*
Ale może w najbliższe przyszłości uda jej się wyjść na prostą drogę. Zawsze jest tak, że jak już myślisz, że wszystko będzie dobrze wszystko się sypie. Najgorsze jest to, że jeśli raz dasz to później cały czas musisz im dawać te pieniądze bo ci nie dadzą spokoju. Albo się im postawisz tak jak postąpiła Ania albo będziesz tracić wszystkie swoje oszczędności. Ja bym się bała na jej miejscu tego noża/scyzoryka bo nigdy nie wiesz czy tylko cię "szczuje" czy naprawdę jest w stanie go użyć.
UsuńTak jakoś wyszło jak się jest bardzo naiwnym i wierzy się we wszystkie słowa, które się do nich mówi. Jeszcze będzie z Justyną wątek, ale czy coś dobrego się stanie czy niedobrego dowiecie się już w trzecim epizodzie.
Byłam, byłam. Staram się być na każdym meczu Skry w Bydgoszczy ;) Wiesz ile ja nakombinowałam żeby być, a tak mnie w głupka zrobili i jedynie co to dziękuję sobie, że biletu na pociąg nie kupiłam. Ja mam około 45-50 km do Bydgoszczy, ale na szczęście mam rodzinę, ale nie zawsze mogę się u niej zatrzymać bo wiadomo, że każdy ma swoje życie ;) Jeszcze dałam się wkręcić, że kumpela jest już na hali i wypatruje swojego ulubieńca (jedynego gracza, którego zna), a tu stoi z moimi znajomymi przed Łuczniczką z chrześniakiem ;) Biedna tak się wzruszyłam, że aż się popłakałam. Ja miałam szanse na mecz na narodowym, ale za 50 zł bym nawet piłki nie zobaczyła, a na droższy mnie nie było stać :D
Wymyślisz jak dam podpowiedź w czwartym/piątym rozdziale (nie wiem jeszcze jak je rozdzielę)
Ściskam ♥
nw... Endrju??...
OdpowiedzUsuńNiestety nie ;)
UsuńP.S. Jakbyś można było zastawić jakąś ksywkę/imię itp. byłabym wdzięczna ;)
Pozdrawiam :*